sobota, 26 stycznia 2013

Od Remusa

Ten czas tak szybko leci... Dopiero się urodzili... już są dorośli... Nie mogę w to uwierzyć! Eva i luna są po prostu jak księżniczki, a Justin i John są coraz bardziej... No... Em... dojrzali... Eva jako jedyna postanowiła zostać nauczycielką... Luna jako medyk, Justin szpiegiem... A John wypatrującym... Chociaż jeszcze mieszkają z nami, wiedziałem, że długo nie pociągną. I faktycznie. Tego ranka dziewczynki przybiegły do mnie i zaczęły rozmowę...
-Tato...
-Tak?
-Możemy mieć własne jaskinie?
-Hmm...-udawałem że się namyślam- No, nie wiem...
-Oj tato!!
-Nie wiem-powiedziałem z uśmieszkiem-Musicie pogadać z mamą...
Poleciały do Belli, a ja miałem chwilę spokoju. Ale krótką, bo po chwili wróciły...
-Tato...
-I co wam powiedziała mama?
-Nie mówmy o tym... Chciałyśmy spytać...
-Wiem, o co chciałyście spytać... Ja nie mam nic przeciwko, ale ...
W tej chwili usłyszałem strzał. Obróciłem się w miejscu. Czy to możliwe że... Pobiegłem tam. Eva i Luna chciały pobiec za mną, jednak je powstrzymałem- nie! Zostać tu i czekać!
Sam pobiegłem. Z krzaków wyszedł człowiek średniego wieku. Zaraz... Czy to nie... Marc?! Podszedł do mnie i na początku nie rozpoznał. Ale później pogłaskał po głowie. Gdy zobaczył jednak Evę i Lunę wyjął pistolet. Zacząłem go ciągnąć za nogawkę w tył, on jednak nie dawał za wygraną...
-DO JASNEJ CIASNEJ!!! ZROZUMIESZ MNIE CZY NIE?!-ryknąłem z całych sił, ale w jego przypadku było to głośne szczeknięcie. Spojrzał na mnie i zauważył, że spoglądam na niego błagająco.
-Ty już nie jesteś tym samym psem, nie Remus?-spytał. Pokręciłem przecząco głową-W takim razie... Ty...-gdy to zrozumiał, aż odskoczył do tyłu. Skierował pistolet w moją stronę. Słyszałem tylko strzał... A po chwili leżałem na ziemi...
-TATO!!-krzyknęły dziewczynki. Widziałem, że Luna skacze do Marca i powala go na ziemię... Mimo wszystko, była bardzo silna... Czułem dziwną wilgoć pod sobą... Zapewne przez krew... Obraz mi się zamazywał. Luna próbowała szukać ziół a Eva nie opuszczała mnie ani na chwilę...
-Tato... spokojnie... Zaraz... zaraz będzie dobrze...-mówiła Luna przez płacz... Nakładała na ranę kolejne liście. Nie pomagało to jednak. Widziałem co raz słabiej...
-To nic nie daje...-powiedziała Eva... nagle jednak po coś pobiegła... Po chwili wróciła, niosąc jakiś koszyczek upleciony z liści...
-Co to...-spytałem na wpół przytomny.
-Dotknij tego...-powiedziała Eva. usłuchałem i dotknąłem łapą kamienia. Po chwili siły zaczęły do mnie wracać. Podniosłem się.
-Co...
-Kamień wieczności-powiedziała z płaczem Eva, przytulając się do mnie, zresztą, tak jak Luna. Po chwili zobaczyliśmy nadbiegającego Justina.
<<Justin?>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz