Ten czas tak szybko leci... Dopiero się urodzili... już są dorośli...
Nie mogę w to uwierzyć! Eva i luna są po prostu jak księżniczki, a
Justin i John są coraz bardziej... No... Em... dojrzali... Eva jako
jedyna postanowiła zostać nauczycielką... Luna jako medyk, Justin
szpiegiem... A John wypatrującym... Chociaż jeszcze mieszkają z nami,
wiedziałem, że długo nie pociągną. I faktycznie. Tego ranka dziewczynki
przybiegły do mnie i zaczęły rozmowę...
-Tato...
-Tak?
-Możemy mieć własne jaskinie?
-Hmm...-udawałem że się namyślam- No, nie wiem...
-Oj tato!!
-Nie wiem-powiedziałem z uśmieszkiem-Musicie pogadać z mamą...
Poleciały do Belli, a ja miałem chwilę spokoju. Ale krótką, bo po chwili wróciły...
-Tato...
-I co wam powiedziała mama?
-Nie mówmy o tym... Chciałyśmy spytać...
-Wiem, o co chciałyście spytać... Ja nie mam nic przeciwko, ale ...
W tej chwili usłyszałem strzał. Obróciłem się w miejscu. Czy to możliwe
że... Pobiegłem tam. Eva i Luna chciały pobiec za mną, jednak je
powstrzymałem- nie! Zostać tu i czekać!
Sam pobiegłem. Z krzaków wyszedł człowiek średniego wieku. Zaraz... Czy
to nie... Marc?! Podszedł do mnie i na początku nie rozpoznał. Ale
później pogłaskał po głowie. Gdy zobaczył jednak Evę i Lunę wyjął
pistolet. Zacząłem go ciągnąć za nogawkę w tył, on jednak nie dawał za
wygraną...
-DO JASNEJ CIASNEJ!!! ZROZUMIESZ MNIE CZY NIE?!-ryknąłem z całych sił,
ale w jego przypadku było to głośne szczeknięcie. Spojrzał na mnie i
zauważył, że spoglądam na niego błagająco.
-Ty już nie jesteś tym samym psem, nie Remus?-spytał. Pokręciłem
przecząco głową-W takim razie... Ty...-gdy to zrozumiał, aż odskoczył do
tyłu. Skierował pistolet w moją stronę. Słyszałem tylko strzał... A po
chwili leżałem na ziemi...
-TATO!!-krzyknęły dziewczynki. Widziałem, że Luna skacze do Marca i
powala go na ziemię... Mimo wszystko, była bardzo silna... Czułem dziwną
wilgoć pod sobą... Zapewne przez krew... Obraz mi się zamazywał. Luna
próbowała szukać ziół a Eva nie opuszczała mnie ani na chwilę...
-Tato... spokojnie... Zaraz... zaraz będzie dobrze...-mówiła Luna przez
płacz... Nakładała na ranę kolejne liście. Nie pomagało to jednak.
Widziałem co raz słabiej...
-To nic nie daje...-powiedziała Eva... nagle jednak po coś pobiegła...
Po chwili wróciła, niosąc jakiś koszyczek upleciony z liści...
-Co to...-spytałem na wpół przytomny.
-Dotknij tego...-powiedziała Eva. usłuchałem i dotknąłem łapą kamienia. Po chwili siły zaczęły do mnie wracać. Podniosłem się.
-Co...
-Kamień wieczności-powiedziała z płaczem Eva, przytulając się do mnie,
zresztą, tak jak Luna. Po chwili zobaczyliśmy nadbiegającego Justina.
<<Justin?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz